Jak sam tytuł posta mówi, będzie o latarni...
Ową latarnię kupiłam lat temu 6, na ulubionych wieluńskich wystawkach (czyt. starocie).
Służyła mi przez wszystkie te lata wiernie, odwdzięczyła się chyba za to, że uratowałam ją przed złomem:)))
W momencie zakupu była troszkę obskrobana, wystarczyło pociągnąć raz i drugi czarną farba i oczy moje mogła cieszyć. Tak jak pisałam służyła wiernie, dopóki Zuza (dziecko moje kochane) nie wpadło na pomysł, że na naszym balkonie można jeździć na rolkach!!! Jęździła tak sobie przez czas jakiś, dopóki niby to przypadkiem nie wyhamowała w owej latarni...
Huk był straszny, nie wiem co było w tym momencie głośniejsze - odgłos tłuczonego szkła, czy płacz mojego dziecka:)))
Szlak z latarnią - myślałam sobie - najważniejsze że dziecku nic się nie stało (i sąsiadowi z dołu jakby w tym momencie wystawił głowę poza balkon)
Szkło usunęłam, i latarnia tak stała dopóki Zuza nie zabrała się za porządki na balkonie. Chciała mi zrobić niespodziankę, tylko tak niechcący naderwała jeden zawias od niej :)))
No to już po niej (po latarni znaczy się, nie po Zuzce)- pomyślałam.
Nie wiedziałam co z nią zrobić (to zdjęcie jest z zeszłego roku). Szkoda mi jej było wyrzucić, ze względu na rozmiary i kształt, ale i na przywiązanie też...
Pomyślałam, podumałam i postanowiłam zrobić z niej...
Szyby mój Z. powyciągał, drzwiczki sfatygowane usunął, szkielet wypiaskował i...
...mam kwietnik!!!
I powiem wam w sekrecie, że jestem niesamowicie zadowolona z tej przemiany:)))
I coś mi mówi, że długo jeszcze się nie rozstaniemy:)))
(Chyba, ze Zuza wkroczy do akcji)
Nic się chyba nie dzieje bez przyczyny...
Teraz pozostaje się pomodlić o pogodę, która pozwoliłaby się delektować kawką na balkonie wśród kwiatów. Pisałam już wcześniej, ale powturze to raz jeszcze:
- nie wyobrażam sobie mojego balkonu bez kwiatów!!!
Przyznajcie same, czy nie jest miło wypić kawkę na tarasie, czy balkonie???
Ona ma od razu lepszy smak:)))
Owy komplet stołu z krzesełkami też kupiłam na starociach za całe 45,00zł zeszłej zimy. Był koloru niebieskiego, obdrapany, zardzewiały - jednym słowem zabiedzony. Podkarmiłam go troszkę farbą w ekri kolorze i służy do dzisiaj:))) Wcześniej był tutaj wiklinowy komplet, ale dostał eksmisję na działkę...
A widzicie świeczniki?
Oczywiście to też starocie. Pamiętam jak mi się mama stukała palcem po czole gdy je brałam. Były całe pomarańczowe od rdzy!!!
5,00 zł. kosztowały:)))
Pan który je sprzedawał, w oczy mi nie mógł nawet spojrzeć, że sprzedaje mi takie g...o (tak określiła je moja mama).
Przyszłam do domu i rzuciłam hasło do Pana Męża:
- Zrób coś z tym.
- A co ja Ci z tym mogę zrobić, to się nadaje do kosza! - odpowiada mąż.
Spojrzałam błagalnie, i poddał się.
Wziął do pracy, dał to na halę i powiedział:
- Zróbcie coś z tym! (mądrala)
Później opowiadał, że chłopaki minę mieli nie wesołą...ale zrobili jak usłyszeli, że to żony pomysł (założę się, że to solidarność męska zadziałała).
Ale mam za to taki balkonik o jakim marzyłam. Co prawda mógłby być szerszy (ma metr), ale długość
(6 metrów) wynagradza wszystko. A poza tym " jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma"
No i miało być o latarni, a wyszedł poemat na temat balkonu...