Mało mnie było ostatnimi czasy w świecie blogowym...
Nawet do Was wpadałam rzadko, a to dlatego, że dużo się u mnie działo:)
Całymi dniami walczyłam z pewnym mebelkiem...
Ale może zacznę od początku?
Tak, myślę, że tak będzie lepiej.
To, że uwielbiam skorupki wszelkiego rodzaju to wiecie. Wiecie też, że brakuje mi już na nie miejsca i znacie też reakcje mojego Z. na kolejne nowe skorupki :))) Chociaż muszę tutaj zaznaczyć, że dawno nie kupiłam nic nowego! Powstrzymuję się jak mogę...
Ale do rzeczy!
Na początku stycznia pojechałam sobie na nasz wieluński ryneczek, żeby sobie zajrzeć na starocie - muszę zaznaczyć, że absolutnie w planach nie miałam nic kupować! Znając siebie, na wszelki wypadek miałam prawie zero w portfelu:) I tak chodzę sobie, chodzę... zerkam tu, zerkam tam... nic ciekawego nie znalazłam...cała szczęśliwa zawróciłam z myślą "Pan Mąż będzie dumny ze mnie"... i nagle patrze...
"O MATKO KOCHANA!!!" - myślę...
Ale nie! staram sie nie pochodzić, nie spoglądać, nawet nie zerkać...bo przecież TEGO to ja w planach nie miałam... Owszem były myśli, ciche plany, ale cholerka KASA. Bo przecież o to zawsze się wszystko rozchodzi. I tak odchodzę i sobie tłumaczę, że nie, nie teraz... i zawróciłam ...
Tylko o cenę poszłam zapytać...
Pan szanowny zerknął na mnie ... i strzelił cenę...
- Hm...a fotkę mogę sobie zrobić? I numer telefonu do Pana- zapytałam.
Pan się akurat schylał pod stół i jak sie szybko schylał tak momentalnie już górował nade mną i spojrzał pytająco z takim zalotnym uśmiechem...
Na to ja, spoglądając niewinnie, powiedziałam:
- Zdjęcie jej, mogę zrobić???
- A jej, może Pani...
Cyknęłam, wzięłam nr. telefonu szanownego pana i jechałam do domu cała drogę rozmyślając.
Zuzol wrócił ze szkoły i pokazuje jej jakie cudo widziałam, a ona na to
- Staroć!!!
Już nic więcej nie potrzebowałam...wrr...
Do wieczora zeszło mi na rozmyślaniu...Pana Męża przywitałam w drzwiach wymachując telefonem...machałam tak, że trudno było mu cokolwiek zobaczyć. W końcu złapał moją rękę, obejrzał, spojrzał na mnie (chyba z politowaniem) i powiedział:
- Po co Ci to? Gdzie Ty to postawisz?
- Oby Was wszystkich .... wrr... - powiedziałam i zamknęłam się w sypialni!
Przyszedł za jakiś czas i zaczął tłumaczyć, że nie ma miejsca itd...
Musze przyznać, że trochę racji w tym było.
Ale mnie w tym momencie inna myśl zaświtała:
- A może by tak ją kupić, pomalować, dopieścić i na sprzedaż wystawić? Przecież już tak robiłam z paroma mebelkami...
- Jest jakaś myśl - powiedział Pan Z. - ale decyzję będziesz musiała podjąć sama.
No! To ja już więcej nie musiałam myśleć, tylko wzięłam telefon i zadzwoniłam do szanownego pana. A ten jak na złość nie odbierał telefonu!!!! Myślałam , że wyjdę z siebie!!!! Napisałam SMSa z prośbą o kontakt.
...i czekałam...
Zadzwonił, że we wtorek będzie w Wieluniu to mi ją przywiezie!!!!
I słowa dotrzymał. Wniósł mi nawet ją na górę z pomocą mojego taty:)
I mogłam się zabrać do pracy...trochę to trwało. Ale skoro zdecydowałam się ją sprzedać to musiałam to zrobić bardzo dokładnie.
Trwało to całe dwa tygodnie...
Postawiliśmy ją w przedpokoju, który jest naprawdę długi. Stoi obok komody, którą odnawiałam z dwa lata temu...
I wiecie co?
Podoba mi sie, i to bardzo:)
Troszkę, już sobie poukładam w niej...oczywiście na potrzebę sesji...
Jeszcze w niektórych miejscach pozostawało na szybkach farby, ale skrobię w wolnej chwili:)
Wymieniłam jej gałeczki drewniane na metalowe. Kupiłam te droższe, ale nie będzie sie kółeczko odbijało od farby:
I nóżki jej dodałam, bo bidulka ich nie miała:)
A tak wygląda w prawie całej okazałości przedpokoju:
Wiecie co usłyszałam od mojego Pana Męża po skończonej pracy????
- Nie sprzedawaj jej! Zostaw ją.
Na to Zuzka wyskoczyła z pokoju i mówi:
- No! Zostaw ją. Jest piękna!
- A nie stara? - pytam jej
- Nie! Ona jest nowoczesna teraz!
Ja z nimi oszaleję kiedyś. Albo wzajemnie się wykończymy:)))
I mam taki mętlik w głowie....